To zabija miłość i radość.
Kwestia tego czym dla kogo jest miłość i z czego czerpie szczęście.
że kolega pisze o takich bardziej ekstremalnych (medialnych) przypadkach
Piszę o każdym przypadku, w którym okazuje się, że samotna matka (najczęściej) lub nawet nie samotna, oboje rodzice - ale w takiej sytuacji, że nie mają środków aby dzieci wychować. I nie chodzi mi tutaj o modne, markowe ciuchy czy najnowszą konsolę 2 dni po premierze - chodzi mi o sytuacje, w której problemem nie do przeskoczenia jest (mimo jak wnioskuję oszczędnego życia) odłożenie raz do roku (czy nawet rzadziej) 500 zł, żeby kupić dziecku konkretny prezent.
"Miłością i szczęściem" za rachunki i zakupy się nie zapłaci.
że ja też nie lubię jak mi ktoś coś zabiera (podatki na czyjś socjal), niemniej jednak nie wyobrażam sobie prawa, które by zabraniało posiadać dzieci
Piszesz to tak, jakby jedno musiało być powiązane z drugim. Jakby rezygnacja z socjalu musiała iść w parze z uregulowaniami prawnymi pozwalającymi / zabraniającymi posiadania dzieci. A tak przecież być nie musi. Ja nie chcę zabraniać nikomu posiadania dzieci - chcę tylko, aby każdy brał za swoje dzieci (oraz inne życiowe decyzje) odpowiedzialność.
(to byłoby dopiero chore)
Chore to jest dla mnie, że ludzi nie stać na utrzymanie swoich dotychczasowych dzieci (muszą korzystać z pomocy socjalnej), a mimo to decydują się na kolejne.
ale nie w przypadkach patologii i tzw. marginesu społecznego
Czyli co? Należy ich sponsorować z podatków? I argumentować to potrzebą "miłości i szczęścia"? To z pewnością zmieni ich zachowanie